Spływ kajakowy to niesamowita przygoda.
Wiele osób obawia się na niego wybrać, bo boi się fizycznego wyzwania. Ja również obawiałem się o swoje bicepsy i tricepsy, ale jak się okazało - nie taki diabeł straszny jak go malują.
Lubuskie rzeki dają wiele możliwości dla kajakarzy. Nie wygląda to jak ekstremalny spływ jaki widzieliśmy na filmach akcji. Nie musisz walczyć z nurtem rzeki, nie jest to niebezpieczne. Jest to bardzo relaksacyjna forma aktywności fizycznej. Owszem, mięśnie są potrzebne, ale pamiętajmy, że odpowiedzialność rozkłada się na 2 osoby siedzące w kajaku, więc nawet w momentach kryzysu można wiosłować na przemian. Rada dla osoby z przodu - zerkaj do tyłu, czy twój kompan nie ściemnia :)
W tej krótkiej inspiracji chciałem Was przekonać, że grupowe spływy kajakowe są warte uwagi.
Mój pierwszy konkretny spływ kajakowy odbywał się w grupie. Było nas około 30, co rozkładało się na około 15 kajaków. Wcześniejsze były krótkie i na 2-3 kajaki więc pewne porównanie miałem.
Od początku czułem się zaopiekowany, ponieważ na miejsce zawiózł nas autokar. Już podczas podróży nawiazują się pierwsze przyjaźnie, trochę jeszcze niesmiałe, ale potem w kolorowym miksie kajaków łatwiej rozpoznac swoich. Nie musisz martwić się o wiele. Na trasie krótki wstępniak, a po przybyciu obowiązkowe instrukcje jak się przygotować, co zabrać.
Dostaliśmy coś, co nazwałbym niezbędnikiem - wodoodporną beczkę, do której mogłem włożyć najcenniejsze rzeczy, jak klucze, pieniądze czy telefon. Beczka nie zatonie nawet jak wypadnie poza kajak, jest spora, więc nie sposób ją przeoczyć, a zabezpieczone w niej rzeczy nie zamokną. Przewodnik pomógł nam wybrać kajaki, wiosła, kamizelki, wskazał drogę do miejsca wodowania i co ważne - przypomniał o skorzystaniu z toalety. Przy wodowaniu bardzo pomocni byli pracownicy wypożyczalni. Upewnili się, że wiemy jak wejść do kajaku, przetrzymywali je aby nikt się nie “skąpał”, bo na to przyjdzie czas później.
Ruszamy! Płyniemy w odstępach, jeden za drugim. Nawołujemy się, robimy sporo hałasu, ale wszyscy jestesmy mocno podekscytowani. Nie płyniemy szybko, czekamy aż wszyscy się zwodują, chcemy trzymać się w grupie. Trasa jak wspominałem nie była trudna. W połowie przerwa na jedzonko, organizatorzy uraczyli nas domową grochówką, kawą i herbatą. Oczywiście pierwsi, którzy przybyli wyciągają kajaki kolejnych osób na brzeg. W grupie siła! Przy wyjściu było grząskie błotko, więc kilka japonek zostało zagrzebanych, musieliśmy o nie zawalczyć !
Najedzeni ruszyliśmy dalej. Kolejna część trasy minęła jeszcze szybciej. Wiedzieliśmy już jak to wygląda więc niespodzianek było mniej. Jedyne niemiłe, to komary. Ale spray na te szkodniki ukryliśmy w beczce więc daliśmy radę! Ci za nami nie byli przygotowani na ten kryzys, więc graliśmy w “podaj dalej”. Płyn dotarł aż do ostatniego kajaka, ale co ciekawe - wrócił do nas !
Po dotarciu do finiszu znów praca grupowa - wyciągamy kajaki, pomagamy zmęczonym, pomocna dłoń jest na wagę złota.
Na szczęście kajaki zostawiamy na brzegu, one już nas nie interesują. Zajmą się nim pracownicy wypożyczalni. Tak samo jak i nami. Wskazują nam drogę do podstawionego już naszego autobusu. Wskakujemy do schłodzonego klimatyzacją wnętrza, uzupełniamy płyny i wracamy do domku. Po drodze czeka nas jeszcze wizyta w lokalnej winnicy, bo w gronie znajomych wino smakuje zawsze lepiej, ale to już zupełnie inna historia ;-)
Miłosz Paprzycki - specjalnie dla LubuskieLove.